środa, 4 lipca 2012

1. Samotność

Zimny wiatr muskał jego twarz, gdy wyszedł na dwór w otoczce szarego dymu. Zadygotał z zimna, wciskając dłonie do kieszeni. Delikatna mżawka przeobraziła się w ulewę, która rozszalała się na dobre. Deszcz padał jak z cebra. 
Czarne strony jesieni dawały się we znaki, a on marzył tylko o ciepłym łóżku i kubku rozgrzewającej herbaty przed snem.

Matt drgnął delikatnie, czując, jak coś uderza go w głowę i upada bezszelestnie na ziemię. Uśmiechnął się odrobinę, dostrzegając, że usta Mello otwierają się i zamykają jak u ryby wyciągniętej z wody.
— Czego? — burknął niezadowolony i w przypływie dobroci przyciszył muzykę. 
— Chodź tu — zaproponował Mello, przesuwając się odrobinkę i unosząc zachęcająco rąb kołdry ku górze. Matt uniósł pytająco brew.
— Idź do diabła — prychnął pod nosem — nie mam ochoty wylądować na podłodze.
— Głupku, nie będziemy przecież spać. — Uśmiechnął się łobuzersko. 

Przed jego oczyma malowała się bezgraniczna ciemność pożerająca nie tylko szare ulice miasta, ale jego duszę; miał wrażenie, że sceneria dominująca nad Los Angeles skradła mu serce stając się odzwierciedleniem jego bezbarwnych emocji.  Rosnące przeczucie, że ktoś zawiązał mu na oczach opaskę tylko się umacniało, rodząc w nim całkiem nowe, niezidentyfikowane uczucie, przed którym bronił się rękami i nogami. Szedł trochę na pamięć, trochę na oślep. Noc była bezgwiezdna, mlecznobiała poświata księżyca próbowała przedrzeć się przez deszczowe chmury, bezskutecznie.
Zimny wiatr obejmował jego policzki, katując jeszcze większym nawałem ciężkich kropel deszczu. Przemoczone do suchej nitki ubranie ciążyło na nim jak wszystkie bezsenne noce, nasilające się  z dnia na dzień coraz bardziej. I nawet nielegalny romans, który , nie mógł zrekompensować uszkodzenia psychiczne, których nabawił się jakieś cztery lat temu w taki sam wietrzny i ponury  wieczór. Z upadającej na oczy czerwonej grzywki lała się strużka lodowatej wody skutecznie utrudniając mu widoczność, ale Matt już dawno przestał odróżniać wschód słońca od zachodu, dzień od nocy, wszystko zacierało się w jedną, niestrawną papkę, nie mającą nic wspólnego z ładem.
Balansował pomiędzy ludźmi, ignorując ich wszelkie „ochy” i „achy” rzucane pod jego adresem, raz potrącając, raz będąc potrącanym. Zacisnął dłoń w pięść, starając się powstrzymać łzy, które mimowolnie cisnęły mu się do oczu. Irracjonalne lęk, że jego uczucia można było bez żadnych udziwnień porównać do nienadającego się do użytku, zakurzonego płótna, sprawiały że aż miał ochotę scalić się z pustą ścianą swojego mieszkania.

Wsparł się na łokciach, aby spojrzeć na spokojną, pogrążoną we śnie twarz Mello. Rozsypane na poduszce kosmyki jasnych włosów lśniły różnobarwnymi refleksami, natchnione młodymi promieniami słońca, które przedzierały się przez wąskie okno tuż nad ich głowami. Lekko rozchylone wargi, na których błąkał się delikatny uśmiech, sprawiły, że serce Matta zakołatało mocniej w piersi.
— Cii… — syknął przez zaciśnięte zęby, aby je uciszyć. Nie chciał go obudzić, nie chciał słyszeć jego lamentów od samego rana, nie chciał… nie chciał kolejny już raz uzależnić swojego ciała od namiętnych pocałunków, nie mających nic wspólnego z delikatnością.  
Mello wymamrotał coś niezrozumiałego przez sen i obrócił się na drugi bok, odsłaniając prawy, wykwitły delikatnym różowym rumieńcem policzek. Matt, może z czystej nudy, a może kierowany dziwnym ojcowskim instynktem, zaczął nucić pod nosem pierwszą lepszą melodię, jaka błąkała się w jego podświadomości.
— Przestańże wreszcie, strasznie fałszujesz — zbeształ go cicho Mello. Matt poczuł ciepły oddech na swojej szyi i pierwszy łapczywy pocałunek tego dnia. — Odkąd kołysanka to pijacki bełkot, hę? — zaciekawił się, sięgając po omacku dłonią pod łóżko. Papier zaszeleścił żałośnie, gdy odłamał kostkę czekolady i wepchnął ją sobie do ust z miną pięcioletniego dziecka.
— Nie przesadzasz troszkę ze swoim nałogiem? Zabijasz zmartwienia słodyczami? Jakie to... dziewczęce — zachichotał Matt złośliwie. I po chwili został pieszczotliwego kuksańca w bok.
Mello wyplątał się z wilgotnej pościeli i rzucił mu karcące spojrzenie.
— Ja przesadzam? — zapytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej i w ramach protestu tupiąc nogą. — Tu się nie da oddychać, mój drogi — wypomniał i na potwierdzenie swoich słów zasłonił twarz dłonią. — Otwórz okno, bo się podusimy i nie podglądaj — rzucił na odchodnym, znikając w drzwiach łazienki.
— Nie marudź. — Matt podniósł się z cichym westchnieniem i włożył papierosa do ust.

Różnokolorowa fala parasoli utrudniała mu widoczność, ale nie dbał o to. Szedł dalej, nie dając się ponieść urokom nocnego życia. Miał wrażenie, że te wszystkie uliczki układające się w labirynt nie miały końca. Któryś już raz z rzędu mijał ten sam budynek, tę samą latarnię i tego samego kota grzebiącego ukradkiem w śmietniku.
Nie!
Znał to wszystko na pamięć — ilekroć tędy przechodził, wszystko rozgrywało się tym samym prostym schematem jak w kalejdoskopie. Zgubił to za następnym skrzyżowaniem.
Wszedł do publicznej łazienki. Nie miał ochoty wracać do pustego domu. Jeszcze nie. Odkręcił kurek z zimną wodą i włożył głowę pod kran, zamykając oczy.

Matt wszedł jak burza do pokoju i bez słowa rzucił się na łóżko, zanurzając twarz w poduszce. Uśmiechnął się delikatnie, czując wszędzie jego zapach.
— Matt...? — Mello, odłożywszy pióro, usiadł na ziemi i opierał się plecami o krawędź łóżka. Wsłuchiwał się w płytki oddech przyjaciela i mógł się założyć, że skorzystał z usług długodystansowego biegu.
— Co...? — zaciekawił się Matt, zerkając na niego ukradkiem. Kącikiem języka oblizał zastygłą krew na wardze.
— ...kto ci rozciął wargę? — Westchnienie skradło cichy, delikatny pocałunek.

Przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze. Ta sama twarz. To samo spojrzenie. A gdzieś tam w jego głowie kodowała się bolesna świadomość, że od paru dni nic się nie zmieniło i przeżywał taką sama noc sto razy z rzędu, zdając sobie boleśnie sprawę, że nie musisz szukać sposoby, aby przetrwać kolejny dzień.
Zaciągnął się papierosem i wbił smętne spojrzenie w szary dym, który, unosząc się swawolnie w powietrzu, tworzył awangardowy wzorek, ginący pod zaborem wentylacji.
Prychnął pod nosem jak rozjuszony kot. Nie potrafił sobie przypomnieć dokładnie kontur jego twarzy, chociaż były bardzo delikatne. Jakby trochę kobiece. Oczy niebieskie, prześwietlające wszystko na wskroś, działając na niego jak narkoza… i… i…
Wszystkie myśli, które tworzyły z zlepków wspomnień układankę, rozleciały się jak domek z kart rozdmuchany przez szalejący na zewnątrz w nadmiarze wiatr. Sięgnął do kieszeni po telefon. Nacisnął zielony przycisk i przysunął telefon do ucha, nie rzuciwszy nawet jednego spojrzenia na wyświetlacz.
— Cześć. Właśnie wysadziłem budynek w powietrze i chyba nikt oprócz mnie nie przeżył. Nie mogę się ruszać, a te ściany za chwilę na mnie runą. Mógłbyś...?
Nie, cholera, nie mógłbym, pomyślał rozzłoszczony, puszczając mimo uszu jego dalszy potok słów. Ten charakterystyczny, rosyjski akcent poznałby nawet na końcu świata.
— Daj mi chwilę. Zaraz będę.
Uśmiechnął się krzywo. Wiedział, że zdania Rosjanina nie zapomni do końca życia.
Cztery lata długiego, bolesnego milczenia. Oczekiwania, aż ten łaskawie się odezwie. I nawet maniakalne usuwanie jego numeru nie przynosiło pożądanego skutku. Znał go na pamięć. To była kwestia czasu, kiedy znów go wystuka na klawiaturze i po raz setny spróbuje się dodzwonić. Jednak nie potrafił zmusić Mello, aby odebrał.
W końcu się doczekał — ma wyciągnąć z aktualnie wysadzonej kryjówki mafii swojego przyjaciela, a właściwie to, co z niego pozostało. Cudownie!
Dlaczego nie potrafił odmówić? Dając upust swoim emocjom, kopnął mocno w ścianę. Odpadła farba. Poczuł piekący ból w nodze. Wcale nie pomogło.
Matt nie wierzył w szczęśliwe zakończenia, już dawno wyrósł z bajek, ale wystarczyło mu tylko pięć minut, aby być w drodze na lotnisko. Szczerze powiedziawszy, oprócz Miheala Keehla, pustego portfela i skrzywionego kręgosłupa moralnego  nie miał w życiu nic więcej.

8 komentarzy:

  1. Proszę, proszę, kolejny ff w Twoim wykonaniu. Podoba mi się sam adres, zaciekawia i chce się zostać przy nim dłużej : ).
    Prolog... całkiem ładnie napisany, prostym językiem i dość szybko mi poszło. Ale troszkę zglupiałam - to jest ff DN, czy DRRR? Bo w opisie masz dwie różne informacje : D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak tylko zobaczyłam szablon i pomyślałam sobie "O, Boże, toć to Mello i Matt!" i już wiedziałam, że koniecznie muszę to przeczytać, bo ja wręcz kocham ten paring. Sama kiedyś próbowałam o nich pisać, miałam wiele "ambitnych" planów [ które po tylu latach ciągle mi chodzą po głowie], a wszystko spełzło na niczym. Ale to chyba nie o tym chciałam tutaj pisać.

    I chociaż pomimo tego, że uwielbiam tą dwójkę, to nie przepadam, kiedy łączy się ich w parę [ bardziej wolę, gdy jest to zwykła, męska przyjaźń], ale i tak będę czytać. Już nawet dodałam sobie bloga do swojej listy ulubionych u siebie.

    Tak jeszcze na koniec wspomnę, żebyś się już na początku nastawiła, że moje komentarze zazwyczaj są bez sensu- mnie jak się coś bardzo podoba, to nie umiem sklecić wtedy ani słowa.

    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że rozwijasz to, co czytałam jakiś czas temu na anti-character. Cieszę się z tego powodu bardzo, bo już wtedy wdać było, jak wielkie wkładasz w to serce;) Na początek powiem Ci, że szablon masz po prostu kapitalny. Zakochałam się w nm;) Prolog nie za długi, ale zachęcił mnie jak najbardziej. Przepełniony uczuciami, lekko refleksyjny... Świetnie napisane urywki wspomnień i opisy uczuć. Z pewnością będę czytać, bo zapowiada się świetne opowiadanie;) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co tak króciutko? :<
    Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ktoś w końcu zabrał się za tę parkę. Matta kocham i dalej nie mogę przeboleć, że dostał tylko jedną kwestię w anime. I, uwaga spoiler, wziął i umarł po trzydziestu sekundach bytności. Do diabła z producentami japońskich animacji! W każdym razie, jestem ciekawa, w jaki sposób poprowadzisz ich historię. Oby było dużo tego, co tygryski lubią najbardziej, czyli krwi, potu, łez i sek... sekretów. Tak.
    Pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, Twój blog z szablonem Novy to cudowne połączenie. I wiesz co? W końcu nie jest za ciemno dla moich oczu! :3

    Kiedy rozdział 1? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach, fanfic z Death Note'a... Jakoś nigdy nie miałam okazji na takowy trafić... Świetne... Z pewnością tu wrócę, jak tylko znowu uda mi się znaleźć odrobinę czasu. Pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  7. DN to pierwsze porządne anime, które udało mi się dokończyć (poza Naruto, ale ten to klasyk i zostało mi jeszcze parę odcinków...). Do yaoi nic nie mam, nie czytam, ale wychodzę z założenia, że każdy rodzaj mangi ma w sobie coś interesującego.
    Zajrzę na pewno na dłużej i podzielę się opinią, ale już nie teraz, gdyż godzina pierwsza to moja pora na seriale :D
    Niemniej, żeby nie rzucać słów na wiatr, inkasuję link już teraz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam. Ciepło mi na sercu, że postanowiłeś przedrzeć się przez tą ścianę tekstu, mimo że nie siedzisz w tematyce yaoi; właściwie mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że na tym blogu na razie nie ma typowych opisów, które towarzyszą rasowemu boys love. Jestem zatem bardzo ciekawa opinii osoby postronnej. Chyba jeszcze nie miałam przyjemności się z takową zapoznać. ;)
      Pozdrawiam,
      autorka "Paradoksu", Kanako.

      Usuń