Zimny
wiatr muskał jego twarz, gdy wyszedł na dwór w otoczce szarego dymu. Zadygotał
z zimna, wciskając dłonie do kieszeni. Delikatna mżawka przeobraziła się w
ulewę, która rozszalała się na dobre. Deszcz padał jak z cebra.
Czarne
strony jesieni dawały się we znaki, a on marzył tylko o ciepłym łóżku i kubku
rozgrzewającej herbaty przed snem.
Matt drgnął
delikatnie, czując, jak coś uderza go w głowę i upada bezszelestnie na ziemię.
Uśmiechnął się odrobinę, dostrzegając, że usta Mello otwierają się i zamykają
jak u ryby wyciągniętej z wody.
—
Czego? — burknął niezadowolony i w przypływie dobroci przyciszył muzykę.
— Chodź tu —
zaproponował Mello, przesuwając się odrobinkę i unosząc zachęcająco rąb kołdry
ku górze. Matt uniósł pytająco brew.
— Idź do diabła —
prychnął pod nosem — nie mam ochoty wylądować na podłodze.
— Głupku, nie
będziemy przecież spać. — Uśmiechnął się łobuzersko.
Przed
jego oczyma malowała się bezgraniczna ciemność pożerająca nie tylko szare ulice
miasta, ale jego duszę; miał wrażenie, że sceneria dominująca nad Los Angeles
skradła mu serce stając się odzwierciedleniem jego bezbarwnych emocji.
Rosnące przeczucie, że ktoś zawiązał mu na oczach opaskę tylko się umacniało,
rodząc w nim całkiem nowe, niezidentyfikowane uczucie, przed którym bronił się
rękami i nogami. Szedł trochę na pamięć, trochę na oślep. Noc była bezgwiezdna,
mlecznobiała poświata księżyca próbowała przedrzeć się przez deszczowe chmury,
bezskutecznie.
Zimny
wiatr obejmował jego policzki, katując jeszcze większym nawałem ciężkich kropel
deszczu. Przemoczone do suchej nitki ubranie ciążyło na nim jak wszystkie
bezsenne noce, nasilające się z dnia na dzień coraz bardziej. I nawet
nielegalny romans, który , nie mógł zrekompensować uszkodzenia psychiczne,
których nabawił się jakieś cztery lat temu w taki sam wietrzny i ponury
wieczór. Z upadającej na oczy czerwonej grzywki lała się strużka lodowatej wody
skutecznie utrudniając mu widoczność, ale Matt już dawno przestał odróżniać
wschód słońca od zachodu, dzień od nocy, wszystko zacierało się w jedną,
niestrawną papkę, nie mającą nic wspólnego z ładem.
Balansował pomiędzy ludźmi,
ignorując ich wszelkie „ochy” i „achy” rzucane pod jego adresem, raz
potrącając, raz będąc potrącanym. Zacisnął dłoń w pięść, starając się
powstrzymać łzy, które mimowolnie cisnęły mu się do oczu. Irracjonalne lęk, że
jego uczucia można było bez żadnych udziwnień porównać do nienadającego się do
użytku, zakurzonego płótna, sprawiały że aż miał ochotę scalić się z pustą
ścianą swojego mieszkania.
Wsparł się na
łokciach, aby spojrzeć na spokojną, pogrążoną we śnie twarz Mello. Rozsypane na
poduszce kosmyki jasnych włosów lśniły różnobarwnymi refleksami, natchnione
młodymi promieniami słońca, które przedzierały się przez wąskie okno tuż nad
ich głowami. Lekko rozchylone wargi, na których błąkał się delikatny uśmiech,
sprawiły, że serce Matta zakołatało mocniej w piersi.
— Cii… — syknął przez
zaciśnięte zęby, aby je uciszyć. Nie chciał go obudzić, nie chciał słyszeć jego
lamentów od samego rana, nie chciał… nie chciał kolejny już raz uzależnić
swojego ciała od namiętnych pocałunków, nie mających nic wspólnego z
delikatnością.
Mello wymamrotał coś
niezrozumiałego przez sen i obrócił się na drugi bok, odsłaniając prawy,
wykwitły delikatnym różowym rumieńcem policzek. Matt, może z czystej nudy, a
może kierowany dziwnym ojcowskim instynktem, zaczął nucić pod nosem pierwszą
lepszą melodię, jaka błąkała się w jego podświadomości.
— Przestańże
wreszcie, strasznie fałszujesz — zbeształ go cicho Mello. Matt poczuł ciepły
oddech na swojej szyi i pierwszy łapczywy pocałunek tego dnia. — Odkąd
kołysanka to pijacki bełkot, hę? — zaciekawił się, sięgając po omacku dłonią
pod łóżko. Papier zaszeleścił żałośnie, gdy odłamał kostkę czekolady i wepchnął
ją sobie do ust z miną pięcioletniego dziecka.
— Nie przesadzasz
troszkę ze swoim nałogiem? Zabijasz zmartwienia słodyczami? Jakie to...
dziewczęce — zachichotał Matt złośliwie. I po chwili został pieszczotliwego
kuksańca w bok.
Mello wyplątał się z
wilgotnej pościeli i rzucił mu karcące spojrzenie.
— Ja przesadzam? —
zapytał, krzyżując ręce na klatce piersiowej i w ramach protestu tupiąc nogą. —
Tu się nie da oddychać, mój drogi — wypomniał i na potwierdzenie swoich słów
zasłonił twarz dłonią. — Otwórz okno, bo się podusimy i nie podglądaj — rzucił
na odchodnym, znikając w drzwiach łazienki.
— Nie marudź. — Matt
podniósł się z cichym westchnieniem i włożył papierosa do ust.
Różnokolorowa
fala parasoli utrudniała mu widoczność, ale nie dbał o to. Szedł dalej, nie
dając się ponieść urokom nocnego życia. Miał wrażenie, że te wszystkie uliczki
układające się w labirynt nie miały końca. Któryś już raz z rzędu mijał ten sam
budynek, tę samą latarnię i tego samego kota grzebiącego ukradkiem w śmietniku.
Nie!
Znał
to wszystko na pamięć — ilekroć tędy przechodził, wszystko rozgrywało się tym
samym prostym schematem jak w kalejdoskopie. Zgubił to za następnym
skrzyżowaniem.
Wszedł
do publicznej łazienki. Nie miał ochoty wracać do pustego domu. Jeszcze nie.
Odkręcił kurek z zimną wodą i włożył głowę pod kran, zamykając oczy.
Matt wszedł jak burza
do pokoju i bez słowa rzucił się na łóżko, zanurzając twarz w poduszce.
Uśmiechnął się delikatnie, czując wszędzie jego zapach.
— Matt...? — Mello,
odłożywszy pióro, usiadł na ziemi i opierał się plecami o krawędź łóżka.
Wsłuchiwał się w płytki oddech przyjaciela i mógł się założyć, że skorzystał z
usług długodystansowego biegu.
— Co...? — zaciekawił
się Matt, zerkając na niego ukradkiem. Kącikiem języka oblizał zastygłą krew na
wardze.
— ...kto ci rozciął
wargę? — Westchnienie skradło cichy, delikatny pocałunek.
Przyglądał
się swojemu odbiciu w lustrze. Ta sama twarz. To samo spojrzenie. A gdzieś tam
w jego głowie kodowała się bolesna świadomość, że od paru dni nic się nie
zmieniło i przeżywał taką sama noc sto razy z rzędu, zdając sobie boleśnie
sprawę, że nie musisz szukać sposoby, aby przetrwać kolejny dzień.
Zaciągnął
się papierosem i wbił smętne spojrzenie w szary dym, który, unosząc się
swawolnie w powietrzu, tworzył awangardowy wzorek, ginący pod zaborem
wentylacji.
Prychnął
pod nosem jak rozjuszony kot. Nie potrafił sobie przypomnieć dokładnie kontur
jego twarzy, chociaż były bardzo delikatne. Jakby trochę kobiece. Oczy
niebieskie, prześwietlające wszystko na wskroś, działając na niego jak narkoza…
i… i…
Wszystkie
myśli, które tworzyły z zlepków wspomnień układankę, rozleciały się jak domek z
kart rozdmuchany przez szalejący na zewnątrz w nadmiarze wiatr. Sięgnął do
kieszeni po telefon. Nacisnął zielony przycisk i przysunął telefon do ucha, nie
rzuciwszy nawet jednego spojrzenia na wyświetlacz.
—
Cześć. Właśnie wysadziłem budynek w powietrze i chyba nikt oprócz mnie nie
przeżył. Nie mogę się ruszać, a te ściany za chwilę na mnie runą. Mógłbyś...?
Nie, cholera, nie
mógłbym, pomyślał rozzłoszczony, puszczając mimo uszu jego dalszy potok
słów. Ten charakterystyczny, rosyjski akcent poznałby nawet na końcu świata.
—
Daj mi chwilę. Zaraz będę.
Uśmiechnął
się krzywo. Wiedział, że zdania Rosjanina nie zapomni do końca życia.
Cztery
lata długiego, bolesnego milczenia. Oczekiwania, aż ten łaskawie się odezwie. I
nawet maniakalne usuwanie jego numeru nie przynosiło pożądanego skutku. Znał go
na pamięć. To była kwestia czasu, kiedy znów go wystuka na klawiaturze i po raz
setny spróbuje się dodzwonić. Jednak nie potrafił zmusić Mello, aby odebrał.
W
końcu się doczekał — ma wyciągnąć z aktualnie wysadzonej kryjówki mafii swojego
przyjaciela, a właściwie to, co z niego pozostało. Cudownie!
Dlaczego
nie potrafił odmówić? Dając upust swoim emocjom, kopnął mocno w ścianę.
Odpadła farba. Poczuł piekący ból w nodze. Wcale nie pomogło.
Matt
nie wierzył w szczęśliwe zakończenia, już dawno wyrósł z bajek, ale wystarczyło
mu tylko pięć minut, aby być w drodze na lotnisko. Szczerze powiedziawszy,
oprócz Miheala Keehla, pustego portfela i skrzywionego kręgosłupa moralnego nie miał w życiu nic więcej.
Proszę, proszę, kolejny ff w Twoim wykonaniu. Podoba mi się sam adres, zaciekawia i chce się zostać przy nim dłużej : ).
OdpowiedzUsuńProlog... całkiem ładnie napisany, prostym językiem i dość szybko mi poszło. Ale troszkę zglupiałam - to jest ff DN, czy DRRR? Bo w opisie masz dwie różne informacje : D
Jak tylko zobaczyłam szablon i pomyślałam sobie "O, Boże, toć to Mello i Matt!" i już wiedziałam, że koniecznie muszę to przeczytać, bo ja wręcz kocham ten paring. Sama kiedyś próbowałam o nich pisać, miałam wiele "ambitnych" planów [ które po tylu latach ciągle mi chodzą po głowie], a wszystko spełzło na niczym. Ale to chyba nie o tym chciałam tutaj pisać.
OdpowiedzUsuńI chociaż pomimo tego, że uwielbiam tą dwójkę, to nie przepadam, kiedy łączy się ich w parę [ bardziej wolę, gdy jest to zwykła, męska przyjaźń], ale i tak będę czytać. Już nawet dodałam sobie bloga do swojej listy ulubionych u siebie.
Tak jeszcze na koniec wspomnę, żebyś się już na początku nastawiła, że moje komentarze zazwyczaj są bez sensu- mnie jak się coś bardzo podoba, to nie umiem sklecić wtedy ani słowa.
Pozdrawiam;)
Widzę, że rozwijasz to, co czytałam jakiś czas temu na anti-character. Cieszę się z tego powodu bardzo, bo już wtedy wdać było, jak wielkie wkładasz w to serce;) Na początek powiem Ci, że szablon masz po prostu kapitalny. Zakochałam się w nm;) Prolog nie za długi, ale zachęcił mnie jak najbardziej. Przepełniony uczuciami, lekko refleksyjny... Świetnie napisane urywki wspomnień i opisy uczuć. Z pewnością będę czytać, bo zapowiada się świetne opowiadanie;) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCo tak króciutko? :<
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak się cieszę, że ktoś w końcu zabrał się za tę parkę. Matta kocham i dalej nie mogę przeboleć, że dostał tylko jedną kwestię w anime. I, uwaga spoiler, wziął i umarł po trzydziestu sekundach bytności. Do diabła z producentami japońskich animacji! W każdym razie, jestem ciekawa, w jaki sposób poprowadzisz ich historię. Oby było dużo tego, co tygryski lubią najbardziej, czyli krwi, potu, łez i sek... sekretów. Tak.
Pozdrawiam i weny życzę!
Tak, Twój blog z szablonem Novy to cudowne połączenie. I wiesz co? W końcu nie jest za ciemno dla moich oczu! :3
OdpowiedzUsuńKiedy rozdział 1? :)
Ach, fanfic z Death Note'a... Jakoś nigdy nie miałam okazji na takowy trafić... Świetne... Z pewnością tu wrócę, jak tylko znowu uda mi się znaleźć odrobinę czasu. Pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńDN to pierwsze porządne anime, które udało mi się dokończyć (poza Naruto, ale ten to klasyk i zostało mi jeszcze parę odcinków...). Do yaoi nic nie mam, nie czytam, ale wychodzę z założenia, że każdy rodzaj mangi ma w sobie coś interesującego.
OdpowiedzUsuńZajrzę na pewno na dłużej i podzielę się opinią, ale już nie teraz, gdyż godzina pierwsza to moja pora na seriale :D
Niemniej, żeby nie rzucać słów na wiatr, inkasuję link już teraz :)
Witam. Ciepło mi na sercu, że postanowiłeś przedrzeć się przez tą ścianę tekstu, mimo że nie siedzisz w tematyce yaoi; właściwie mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że na tym blogu na razie nie ma typowych opisów, które towarzyszą rasowemu boys love. Jestem zatem bardzo ciekawa opinii osoby postronnej. Chyba jeszcze nie miałam przyjemności się z takową zapoznać. ;)
UsuńPozdrawiam,
autorka "Paradoksu", Kanako.