Mello
nie miał pojęcia gdzie idzie. Po prostu szedł, ostrożnie posuwając się na przód
w wąskim tunelu śmierdzącym stęchlizną i pleśnią. Przejście, które znajdowało
się przed nim, było tak ciasne, że nie dopuszczało żadnego światła. Sam raz na
kogoś jego postury. Czuł się bezpieczniej w odcieniach ciemności, które
napływały z każdej strony.
Wślizgnął
się w małą przestrzeń pomiędzy kamienną ścianą a olbrzymim włazem i przeszedł
do innego pomieszczenia. Poczuł przeszywający ból, ale on nie był wstanie
odwieść go od ucieczki z tej zapadającej się ruiny. Ciemnoczerwona ciecz
spływała po podbródku, plamiąc obficie wszystko, co stanęło jej na drodze. Rana
była zbyt głęboka, by krew mogła skrzepnąć i zatrzymać krwotok.
Mello
przygryzł wargę, aby chociaż przez chwilę zagłuszyć niekontrolowany jęk bólu,
który systematycznie przedzierał się przez jego gardło. Żałował, że nie
przygotował się na taką ewentualność i nie uzbroił ani w trombiny, ani prochy
przeciwbólowe. Musiał za wszelką cenę znaleźć coś, czym zatamuje krew.
Przeszedł jeszcze kawałek, czując coraz mocniejsze zawroty głowy. Oddychał
płytko, nierówno. Czuł się jak na diabelskim młynie w wesołym miasteczku.
Ugięły
się pod nim nogi.
Myślał
gorączkowo, jak wyjść z tej sytuacji obroną ręką, ale nic nie przychodziło mu
do głowy. Mdliło go od utraty krwi, ponadto odniósł wrażenie, że budynek w
każdej chwili mógł się zawalić, zabierając Mello do najbardziej odległych
odmętów piekła.
Niedawno
wysiadł prąd. Szedł trochę na oślep, a trochę na pamięć, jako że dokładnie
studiował plany tego miejsca, na wypadek szybkiej ewakuacji. Jednak drzwi
awaryjne były dwa piętra niżej. Kalkulując w myślach swoje szanse na dotarcie
tam były równe zeru.
Był
daleko od ciekawskich szeptów i karcącego spojrzenia jałowego durnia, Neara.
Lodowata woda spływała duszkiem po kamiennych ścianach i boleśnie kaleczyła
jeszcze zakrwawioną i niezabliźnioną szramę na lewym policzku, ciągnącą się aż
po lewe ramię. Pod wpływem wybuchu musiały pewnie pęknąć rury.
Zadygotał
z zimna. Miał wrażenie, że minęła wieczność, odkąd po raz ostatni widział biały
świt i nawet nie mógł przypomnieć sobie głosu, który jeszcze przed paroma
minutami drążył w nim nadzieje.
Miał
wrażenie, że za chwilę straci zdolność poruszania się. Czy mógłby wtedy liczyć
na sen? Skuliłyby się gdzieś, owinięty smrodem trupów i krwi, aby zaznać
spokoju na wieki. Ewentualnie mogły przez jego ciało przejść spazmy
niepohamowanego bólu i zimna przedzierającego przez każdą komórką jego ciała. Śmierć.
Opierał
się dłońmi o ścianę, zdzierając sobie skórę z dłoni i nadgarstków. Wciąż
przebierał nogami. Nie był gotowy na śmierć. Nadal istniała możliwość, że Matt,
przepełniony litością, przyjdzie go poratować, prowadzony dobrocią serca.
Ave Maria, gratia plena, Dominus
tecum;
benedicta tu in mulieribus,
et benedictus fructus ventris tui,
Iesus.
Jeszcze
nigdy nie znajdował się w tak groteskowej
sytuacji. Przesuwał swoje umorusane we krwi palce po paciorkach różańca
zwinnością i precyzją, której nie powstydziłby się niejeden gorliwy katolik.
Nogi
same odmówiły mu posłuszeństwa. Oparł się o zimną, zakurzoną ścianę,
ześlizgując się po niej. Dobrze, że ten kawałek nie był chropowaty jak jej
większa część.
Był
jedną nogą w grobie. Przy życiu utrzymywała go tylko nadzieja, że przybędzie
jego wybawiciel i wyciągnie go z ruin kryjówki mafii, którą sam wysadził w imię
przesadnego optymizmu.
Do
diabła z tym!, pomyślał. Matt równie dobrze mógł uznać to za kiepski
żart.
Sancta Maria, Mater Dei, ora pro
nobis peccatoribus,
nunc et in hora mortis nostrae. Amen.
Jak
trwoga to do Boga, a Mello taki właśnie był.
Powtarzał
słowa „Zdrowaś Maryjo” w łacinie jak mantrę, bynajmniej nie dlatego, że liczył
na życie wieczne i odkupienie wszystkich grzechów, ale dla samej istoty zabicia
czasu. Nudził się okropnie, wsłuchując się we wrzaski swoich pobratymców, które
brzmiały jak jęk kurw z dzielnicy czerwonych latarni.
Przychylił
ociężałe powieki, starając się jak najmniej poruszać mięśniami twarzy.
Jeszcze chwila, pomyślał gorączkowo, jedna, dwie lub trzy minuty.
Jednak
miał wrażenie, że te kilka minut przeobraża się w nieskończoność. Poczuł, że za
chwilę zaśnie. Nie mógł powstrzymać się od ziewnięcia. Za frywolną pokusę
przyszło mu słono zapłacić. Zawył z bólu jak pies prowadzony na rzeź.
Był
zmęczony, zmarznięty i co najważniejsze, śmiertelnie ranny. Miał wrażenie, że
był nosicielem śmiercionośnej choroby i jednym człowiekiem, który przeżył
krwawą masakrę. Nie licząc tych wszystkich bezdennych głupców, którzy nadal
liczyli, że pojmą system mordercy, który bez Notatnika Śmierci, był wart tyle
samo, co zmieszane z błotem buty L’a. Choć myśl, że może go szukają, nadawały
nowego sensu podbramkowej sytuacji, w której się znalazł. Może nie odejdzie
zapominany przez cały świat. Nadal ktoś będzie czuł do niego nienawiść.
Lubił to słowo. Było takie ludzkie.
Wyglądał
jak wrak człowieka. Długie, jasne włosy przesiąknięte brudem, pyłem i kurzem,
kleiły mu się do czoła od potu i krwi. Lewa strona twarzy była zmasakrowana
przez bombę, która wybuchła pół godziny temu, aby umożliwić mu ucieczkę. To
skutecznie odebrało mu dziewczęcy urok, jaki kiedyś sobą prezentował. Jedynie
niewielkie pobudki człowieczeństwa wciąż odsuwały go od absurdalnej myśli,
która była jak samobójstwo. Ból. Póki odczuwał ból, był pewny, że nie włóczy
się w zaświatach jak bezdomny kot.
Nagle
powietrze się przerzedziło. Nie śmierdziało już tak bardzo zwłokami,
spalenizną, siarką i pleśnią. Było świeższe, bardziej rześkie. Oddychał coraz
spokojniej, naturalniej, mniej łapczywie. Usłyszał kroki odbijające się
echem po zapadniętym korytarzu. I zaczął się gorączkowo zastanawiać, kogo licho
niesie do jego skrypty osamotnienia.
Zanim
zmusił się do jakiegokolwiek refleksji, poczuł zimny lufę pistoletu na
swojej skroni. Zahaczył palcami o paciorki różańca, tak mocno, że służący mu
przez wiele lat łańcuszek przerwał się. Pojedyncze, czarne korale spadały
kolejno na podłogę, turlając się po krzywo wyrytym kamieniu. Westchnął z ulgą,
wdychając deszczowe powietrze. Lubił, gdy warkocze lodowatej wody uderzały o
jego twarz, włosy, ręce. Miał wrażenie, że chociaż na chwile jego ciało jest
obmyte ze wszystkich grzechów.
W
niebieskoszarych oczach Mello czaiły się iskry zmęczenia i wyczerpania.
Zemdlał.
Koniec
końców i tak miał wielkie szczęście. Mógł stać się kaleką do końca życia.
Rozdział przypominał bardziej jednopartówkę, miniaturkę, ale wcale nie narzekam. Podobało mi się. W ogóle widać jak Twój styl się zmienia i to na lepsze. Możesz być z siebie dumna :3! Chociaż przyznać trzeba, że bardziej to widać na Dyktatorze ^^'.
OdpowiedzUsuńNawet fajnie, że nie było żadnych dialogów. Można było poznać bliżej postać Mello. Nigdy nie doszłam w DN do nich, bo zakończyłam oglądanie anime po śmierci L :C.
<3
Jak teraz o tym pomyślę. Faktycznie, to wygląda jak jedno partówka, ale opowiadanie może się składać z wielu miniaturek, prawda? ^^ Na tym blogu stawiam na minimalizm w czystej postaci. :)
UsuńSzkoda, że nie doszłaś, bo jakoś uważam, że druga seria była ciekawsza. Po za faktem, że Matt był niemalże przemilczaną kwestią w anime, a Mello tworzył tło rozgrywki pomiędzy Nearem a Raito. Ale i tak lepsze to niż nic, prawda? ^^
Nareszcie udało mi się wpaść również tutaj;) Rozdział dosyć krótki, ale tak wciągający, że wybaczam długość. Faktycznie może i przypominał jednopartówkę, ale myślę, że nie ma jednopartówki, której nie dałoby się rozwinąć;) Bardzo ciekawie rozwijasz charakter Mello. Jakoś w DN tak go za mało było. Styl masz niesamowity, zawsze będę to powtarzać. Wplecenie fragmentów modlitwy to ciekawy pomysł. Takie... ludzkie, można by rzec. Co Ci mam powiedzieć? Poczekam, aż to się rozwinie. Póki co uwielbiam Twoje opisy emocji i tyle. Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]
OdpowiedzUsuńZawsze, gdy oglądam moją ulubioną drugą serię, odczuwam namacalny niedosyt. Zdecydowanie za mało Mello, nie wspominając już o biednym, niedocenionym Mattcie.
UsuńDziękuję za miłe słowa ^^
Pozdrawiam mocno ;*
Ojej, w końcu się doczekałam rozdziału! :D
OdpowiedzUsuńW sumie jestem bardzo ciekawa Twojego Matta, bo o ile Mello dał się trochę poznać w mandze i anime, to o tym maniaku gier naprawdę mało da się powiedzieć. Co fanfik, to zupełnie inny Matt, ale ten Twój wydaje mi się taki... hm, odpowiedni. Co prawda, tutaj akurat się nie pojawił, ale mimo wszystko naszła mnie taka refleksja. XD"
"Sancta Maria, Mater Dei, ora pro nobis peccatoribus,
nunc et in hora mortis nostrae. Amen.
Jak trwoga to do Boga, a Mello taki właśnie był."
Ten fragment naprawdę mi się spodobał. :D
Mam tylko nadzieję, że inteligentnie nie spieprzę naszego Matta^^ Chociaż, wiesz co? Ty weź sobie Matta, a ja sobie zaadaptuje Mello ;P W następnym rozdziale obiecuję więcej Jeevasa, ot co! :D
UsuńNawet nie wiesz jak się cieszę, że jakiś fragment przypadł ci do gustu <3
Komentarza część 1
OdpowiedzUsuńCześć. Zaczęłam to czytać, chociaż, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, o kim piszesz. Pierwszy raz widzę te imiona. Co mnie do tego pchnęło? Nie wiem, najpierw chyba szablon, bo jest bardzo ładny. I moja ulubiona czcionka, dobrze dobrałaś jej rozmiar, hehe. Potem sobie zerknęłam na tytuły rozdziałów i też mi się spodobały. Wreszcie przebiegłam wzrokiem 'Smutek', no i doszłam do wniosku, że ładnie piszesz. Postanowiłam się za to zabrać. I co? Nie
Komentarza część 2
Usuńżałuję. Porobiłaś trochę błędów, ale to pewnie dlatego, że nie wróciłaś do tego tekstu, żeby je pousuwać, bo wątpię, żeby ktoś na Twoim poziomie nie był ich świadom. Dla ułatwienia powypisywałam trochę z pierwszego rozdziału (poniżej).
Generalnie jestem bardzo zaintrygowana i myślę, że będę to czytać dalej, nie, ja jestem pewna, że będę to czytać dalej, nawet Cię już dodałam do linków, żeby o tym nie zapomnieć, bo czarujesz tym, co piszesz. I do tego jesteś taka skromna... To się ceni, niewiele jest osób takich, jak Ty - które pomimo swego niewątpliwego talentu nie są aroganckie i szanują czytelników.
Dobra, wystarczy tych pochlebstw. Nie lubię za bardzo komentować, ale wiem, jak to ważne jest dla twórców, więc się przemogłam. Możesz być pewna, że w przyszłości będę sobie tu cicho sobie zaglądać.
Pozdrawiam serdecznie,
Mary.
Komentarza część 3
UsuńA to są błędy z pierwszego rozdziału:
((Rozsypane na poduszce kosmyki jasnych włosów, lśniły różnobarwnymi refleksami, natchnione młodymi promieniami słońca, przedzierającymi się przez wąskie okno tuż nad ich głowami.)) Boli mnie troszkę to zdanie i wydaje mi się, że ma błąd interpunkcyjny - przed 'lśniły' nie powinno być przecinka. Zmieniłabym je w ten sposób: "Rozsypane na poduszce kosmyki jasnych włosów lśniły różnobarwnymi refleksami, natchnione młodymi promieniami słońca, które przedzierały się przez wąskie okno tuż nad ich głowami."
Jakby jaśniej brzmi, prawda? Nie...? Sama nie wiem, wybór należy do Ciebie.
((Matt, może z czystej nudny a może kierowany dziwnym ojcowskim instynktem)) - 'nudy', nie 'nudny', no i przecinek przed 'a'.
((zaczął nucić pod nosem pierwszą lepszą melodię jaka błąkała się w jego myślach.)) - przecinek przed 'jaka'.
((Mello wyplątał się z wilgotnej pościel)) - 'pościeli' przecież.
((Otwórz okno, bo się po dusimy i nie podglądaj – rzucił na odchodnym)) - nie, wydaje mi się, że jednak 'podusimy', no i przed 'i' powinien w tym wypadku być przecinek ;)
((Miał wrażenie, że te wszystkie uliczki układające się w labirynt, nie miały końca.)) - chyba bez przecinka po 'labirynt'.
((Któryś już razy z rzędu mijał ten sam budynek, tą samą latarnię i tego samego kota grzebiącego ukradkiem w śmietniku)) - 'któryś już raz', tak mi się wydaje. No i nie 'tą samą', tylko 'tę samą' latarnię. I jeszcze kropka po 'śmietniku'.
((Znał to wszystko na pamięć, ilekroć tędy przechodził, wszystko odgrywało się takim samym prostym schematem. Jak w kalejdoskopie. Zgubił to wszystko za następnym skrzyżowaniem.)) - Tego zdania prawie w ogóle nie rozumiem, ale jest tam powtórzenie słowa 'wszystko'. Zapisałabym je tak: "Znał to wszystko na pamięć - ilekroć tędy przechodził, wszystko rozgrywało się tym samym prostym schematem, jak w kalejdoskopie. Zgubił to za następnym skrzyżowaniem." Co prawda w tej formie nadal go nie rozumiem, ale brzmi lepiej xD
((usiadł na ziemi, opierając się plecami o krawędź łóżka.)) - Zaraz, usiadł, opierając się? To tak, jakby w czasie trwania czynności siadania już opierał się o łóżko. Chodziło zapewne o: "usiadł na ziemi i oparł się plecami o krawędź łóżka.".
((Mello, odłożywszy pióro, usiadł na ziemi, opierając się plecami o krawędź łóżka. Wsłuchiwał się w jego płytki oddech i mógł się założyć, że biegł na długi dystans.
– Co...? – zaciekawił się, zerkając na niego ukradkiem. Kącikiem języka oblizał zastygłą krew na wardze.)) - Kto się wsłuchiwał, w czyj oddech, kto mógł się założyć, kto biegł, kto się zaciekawił?
((Ta samo noc.)) - Ta sama.
((Nie potrafił sobie przypomnieć dokładnie kontur jego twarzy, chociaż były bardziej delikatne.)) - coś tu nie gra, o co chodzi?
((Wszystkie myśli, które układały z zlepków wspomnień układankę, rozleciały się jak domek z kart. Sięgnął do kieszeni po telefon, który rozproszył wszystkie myśli i)) - powtórzenie 'wszystkich myśli'. I tutaj generalnie ucięłabym to zdanie kropką. Następną jego część uczyniłabym nowym zdaniem:
((naciskając na zielony przycisk, przycisnął go sobie do ucha, nie rzuciwszy nawet jednego spojrzenia wyświetlaczowi.)) - zmieniamy: "Nacisnął zielony przycisk i przysunął telefon do ucha, nie rzuciwszy nawet jednego spojrzenia na wyświetlacz".
((a te ściany za chwilę na mnie runął.)) - runą.
((- Daj mi chwilę. Zaraz będę.
Uśmiechnął się krzywo. Wiedział, że tego zdania nie zapomni do końca życia.)) Chodziło o to powyższe zdanie, które sam wypowiedział, czy co?
((nie przynosiło porządnego skutku.)) - a ja bym dała 'pożądanego' skutku, lepiej brzmi i bardziej pasuje :)
((Jednak nie potrafił nawet zmusić Mello, aby odebrał.)) - może bez 'nawet'?
((Dając upust swoim emocją,)) - emocjom.
Witam ^^
UsuńSzablon zawdzięczam Novie, bo ja niestety nie posiadałam talentu, aby wyczarować coś równie ślicznego ;)
Bardzo się cieszę, że mimo nie wiedzy, zainteresowało cię to opowiadanie. Jest to dla mnie naprawdę wielkie wyróżnienie. Zawsze się cieszę jak małe dziecko, jak ktoś pisze, że się nie rozczarował, a po usłyszeniu tych wszystkich sympatycznych słów uśmiech sam wpełzł mi na usta. Ślicznie dziękuję ;*
Niestety jestem osobą, która robi mnóstwo błędów, dlatego w moim życiu fanfikarskim niezbędne sam dla mnie osoby, które mi to uświadamiają. Koleiny raz dziękuję. Tym razem za wypisanie mojego nie dopatrzenia . ;*
((Znał to wszystko na pamięć, ilekroć tędy przechodził, wszystko odgrywało się takim samym prostym schematem. Jak w kalejdoskopie. Zgubił to wszystko za następnym skrzyżowaniem.)) - Jako, że nie za bardzo zrozumiałaś to zdanie, chętnie ci wytłumaczę. Chciałam nim przekazać, że Matt już tak bardzo przywyknął do tych widoków, że czasem miał wrażenie, że wszystko w jego życiu wygląda tak samo. Przechodzą przez skrzyżowanie, zgubił to wszystko za następną ulicą. :)
Pozdrawiam ciepło <3