Odkąd
sięgał pamięcią Wammy House zawsze było dla niego imitacją domu, marną, ale
jedyną jaką kiedykolwiek posiadał, ponieważ nie potrafił nazwać domem miejsca,
w którym został powołany do życia.
Ale były też chwilę,
kiedy odczuwał wyraźny brak ciepłego całusa w policzek, matczynej ręki, czy
nawet krótkiego i taktownego „dobranoc” przed snem, dlatego uczucie
przerażającej pustki szybko wypełnił obowiązkiem, który spoczął na jego barkach.
Ale w takich chwilach
jak ta, zapominał, że powinien położyć swoje życie na szali i stać się wiernym
odbiciem lustrzanym osoby, która stała na szczycie hierarchii jego wzorów do
naśladowania.
Poczuł tak gwałtowną
złość, kiedy zobaczył tablicę wyników, że nie mógł powstrzymać jęku zawodu,
który wydobył się z jego gardła. Zdał sobie sprawę, że jest tylko człowiekiem,
nie mającym szansy prześcignąć geniuszu, który przyćmił najśmielsze oczekiwania
filozofów.
Gdy Matt poklepał go
przyjacielsko po plecach i zakomunikował wesoło: „Znów jestem trzeci”, jego
ciało zostało ogarnięty przez wstyd, sprawiający, że miał ochotę chociaż na
chwilę wtopić się w ścianę i zniknąć z powierzchni ziemi.
Czas
umierać, pomyślał
optymistycznie, gdy kilka dzieciaków zebrało się dookoła, aby przyswoić sobie
wyniki z ostatniego egzaminu. Miał wrażenie, że któreś odważyło się rzucić mu
ukradkowe spojrzenie, ale nie miał ochoty drążyć tego tematu, zakładając z
góry, że zdrowie było ważniejsze.
— Nie rozumiem z
czego się cieszyć. — Keehl podzielił się ze swoją niewiedzą z
czerwonowłosym przedstawicielem rasy ludzkiej i odtrącił od siebie jego
dłoń.
Nie potrafił
zrozumieć podejścia Matta do ich życiowej misji, ba, chłopak zachowywał się
tak, jakby wcale mu na tym nie zależało i zaczął się gorączkowo zastanawiać,
czy Jeevas w skonfundowanej wersji nie był lepszym materiałem na współlokatora.
Przynajmniej nie podjudzał jego temperamentu i szczędził mu złośliwych uwag,
które teraz produkował każdego dnia w nienormowanych dawkach.
Ignorował wszystkie
zapędy Matta, który prowizorycznie próbował zwrócić na niego swoją uwagę i
świdrował wzorkiem napis „Near”, żałując, że nie może jajogłowego dupka spalić
jednym spojrzeniem.
— Ja mu jeszcze
pokażę — odgrażał się przez zaciśnięte zęby, ale powtarzał to tak często, że
jego słowa nie robiły już na nikim wrażenia.
— Mello…
— Czego? — zapytał
subtelnie, gdy usłyszał w ucho rozbawiony głos Matta.
— Dlaczego nie
spróbujesz być sobą?
Mello albo nie
potrafił, albo bał się odpowiedzieć na to pytanie.
Spudłował.
Mello
poczuł jak kula zmierzwiła mu włosy i narobiła szkód w meblach starych jak
świat, które wymagały reanimacji.
—
Pistolet jest nabity dwoma kulami — wytłumaczył luźno Matt, jakby informował,
że na jutro synoptycy zapowiedzieli deszcz z gradem. — Następny nie będzie
ślepakiem — dodał i zaśmiał się delikatnie, gdy dostrzegł, że cień przerażenia
ozdabia twarz żywego
trupa. — Jak się na to zapatrujesz?
—
Acha — skomentował inteligentnie Mello, zapominając na chwilę, jak posługuje
się językiem.
Zamknął
oczy ze wzruszenia, gdy zauważył w ruchach Matta gesty, których nie potrafił
zakwalifikować do jakiekolwiek kategorii. W takich chwilach żałował, że maniak
gier video zaopatrzył się w gogle z grubego szkła i ukrywał przed całym światem
tęczówki, które zdradzałyby pewnie o wiele więcej niż palce zaciśnięte mocno na
rączce pistoletu.
Mello
nie potrafił określić, kiedy konkretnie Matt zadominował jego życie, ukradł sen
i zabił wszystkie uczucia, które były definiowane jako ludzkie. Ale to zrobił —
szybko i gwałtownie — był jak porywisty nurt rzeki, który zabierał wszystko, co
spotkał na swojej drodze, nie licząc się z konsekwencjami.
Mello
nie miał bladego pojęcia, kiedy pojawił się w jego życiu raz, ale wiedział, że
grzmiało tak kurewsko
donośnie, że aż miał ochotę zakopać się po same uszy w pościeli i udawać, że
nie istnieje.
Był
jego w życiu od zawsze, snuł się jak widmo i nie potrafił przybrać konkretnego
kształtu. Pojawił się znikąd, jak zimny deszcz jesiennymi porankami czy ciepły
wietrzyk letnimi wieczorami. Małomówny i niechętny do jakichkolwiek
konwersacji, nieufny i zamknięty w sobie, ale nadal towarzysz, chociażby z
przyzwyczajenia, z przekory, ażeby Mello miał do kogo gębę otworzyć i
nie zwariować w swojej samotni.
Był
pewny jednego. Matt pojawił się znikąd. Na pierwszy rzut oka był kolejnym
dzieciakiem, który został porzucony na pastwę losu w dniu prywatnego święta
Rosjanina, o którym Mello chciał za wszelką cenę zapomnieć.
Na
początku nie darzył go szczerym i ciepłym uczuciem: już za szczeniaka czuć było
od niego smród papierochów i — co Mello nie nadawało spokoju — roztaczał wokół
siebie aurę niechęci i parszywej nienawiści do wszystkiego, co się poruszało.
Świdrował swoim groźnym spojrzeniem każdego, kto pojawił się w zasięgu jego
wzroku, nie szczędząc krytycznych epitetów, które zawsze, o dziwo, szeptał
jednie pod nosem.
Keehl
pamiętał dokładnie chwilę, kiedy Matt spłodził na jego ciele pierwszą gęsią
skórkę i obudził w jego sercu nieznane dotąd wyrzuty sumienia, które zakiełkowały
w nim tak gwałtownie, że już nigdy nie rozstawał się z krzyżem i różańcem,
traktując te rzeczy jak największą świętość. A przecież Miheal nie przywiązywał
się do rzeczy, ba!, czasem aż tak bardzo zaśmiewał się z ulubionej kolekcji
robotów Neara, że w płucach brakowało mu tchu.
Nie
poznawał samego siebie, gdy uświadomił sobie, że Matt nie jest już tylko tłem,
a nicią, która scalała jego życie z rzeczywistością. Gdziekolwiek pojawił się
Mail tam było czuć śmierć — niepokojący, nieuzasadniony smród krwi, który
wsiąkał w duszę Mello i wysyłał do jego umysłu nieprzyjemny sygnał, że wszystko
co dotychczas robił nie miało żadnego sensu, że życie to zbiór błahych
wspomnień, które raz są nieprzyjemnościami, a raz dają miejsce radości.
Mello
po wielu latach znów poczuł to, co towarzyszyło mu nieprzerywalnie przez kilka
pierwszych miesięcy egzystencji z Mattem, przeniknęło przez jego wszystkie
kości, pływało w żyłach razem z krwią, miażdżyło i niszczyło wszystko, co Keehl
nazywał naiwnie swoim światem.
Gdy
usłyszał kolejny strzał o mało nie upadł, choć miał na to najprawdziwszą ochotę.
Echo
tłuczonego szkła odbiło się od ścian, a w pomieszczeniu zapanował mrok, a wraz
z nim cisza, tak potężna, że gdy od czasu do czasu przerywał ją nieregularny i
nierozsądny oddech, Mello miał wrażenie, że to krzyk duszy, która błaga w
skowytach o śmierć.
—
Mello. — Ciszę przerwał szept. Nienaturalnie głośny, który sprawił, że adresat
się wzdrygnął.
Matt
teatralnym gestem włożył w dłoń swojego chodzącego kłopotu pistolet, zachowując
stoicki spokój, którego nie powstydziłby się nawet najbardziej szanujący się
gracz pokera.
—
Matt… — Keehl skrzywił się, gdy głos zadrżał mu delikatnie, ale nie potrafił
umiejętnie zatuszować emocji. Wiedział, że to niepotrzebne. Matt znał go jak
własną, dziurawą kieszeń, w której pewnie znalazła się świeża paczka
papierosów.
—
Miheal, jestem twoją kohortą — szepnął mu wprost w ucho z lekką zadumą,
oświetlając zapałką jego bladą jak ścianę twarz. — Resztę dopowiedz sobie sam —
zachęcił.
Mello
zaklął, gdy usłyszał z jego ust swoje imienia. Nie lubił, gdy Matt mówił do
niego w tym języku,
miał wówczas wrażenie, że wymaga od niego czegoś, czego nie potrafił wymusić
nawet na samym sobie. Słowa, które im obojga nigdy nie przejdą przez gardło.
—
Nie mów tak do mnie — upomniał go, zastanawiając się, czy ma szanse na
ucieczkę, gdy poczuł skostniałe palce przyjaciela na swojej szyi.
—
Dlaczego? — Matt zmarszczył czoło i odsunął się od niego na bezpieczną
odległość.
Przez
ciało Mello przeszedł niepokojący dreszcz, gdy zrozumiał, że jego serdeczny
przyjaciel asymilował, doprowadzając jego serce do palpitacji.
—
Muszę odzyskać swoje zdjęcie — wydusił niezbyt sensownie do zaistniałej
sytuacji i zacisnął spocone palce na broni. Nie chciał, aby Mail wiedział,
że ma nad nim przewagę.
On
nie znał jego tożsamości, zawsze odkąd pamiętał Matt przedstawiał się tym swoim
krótkim: „Jestem Matt, miło cię poznać”. A gdy Keehl wypytywał o coś więcej,
czuł, że powinien się ewakuować się w oka mgnieniu, za nim fanatyk gier video
się ni rozzłości i nie poślę mu zabójczego spojrzenia, które już dawno powinno
wysłać Mello na tamten świat.
Czując
na policzkach chłodny oddech Jeevasa, zdał sobie sprawę, że ich twarze były
zdecydowanie zbyt blisko siebie, jeszcze kilka centymetrów, a stykaliby się
nosami.
Kurwajegomać,
zaklął w myślach, zdając sobie sprawę, że zimna dłoń Maila w niebezpieczny
sposób ujęła jego podbródek.
Matt
złożył na jego ustach mrożący krew w żyłach pocałunek.
Mello
zakrztusił się powietrzem i dusił powoli. Nienawidził tego uczucia z całego
serca.
Mąż pisz na szybko, bo ma jeszcze nic nie spakowane.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za dedykację, a jeszcze bardziej dziękuję za sam rozdział. Wiem, że to dla mnie się śpieszyłaś. Postaram się jak najszybciej machnąć tam sobie internet, ale jeszcze się nie zdecydowałam jaki, więc to trochę potrwa.
Twój styl lubię najbardziej w paradoksie, jest taki stworzony do przemyśleń i refleksyjny. Uświadomiłam sobie, ze czytam właśnie głównie dla samego stylu, więc mi fabułą nie potrzebna ^^ po co komu fabuła, w sumie?
Jak już się ogarnę mieszkaniowo i przeprowadzkowo to napiszę sensowny komentarz, tym czasem uciekam:*
Witaj;)
OdpowiedzUsuńO proszę, synu marnotrawny, wróciłaś na stare śmieci;P Taką miałam nadzieję;) Mnie tam się rozdzialik podobał i nawet mi przez myśl nie przeszło, że mógłby być nudny.
Rozdział dość refleksyjny, ale mający w sobie jakieś fajne napięcie. W ogóle wiesz, że uwielbiam Twój styl, bo jakoś tak ciekawie zapatruje na świat. Albo po prostu inaczej ode mnie i przez to czuję, że poszerzam horyzonty. Ale pierdzielę... Przepraszam, ciężko mi się ogarnąć. W każdym razie rozdział, jak zwykle, pochłonęłam i aż się zdziwiłam, że nie ma więcej. A końcówka... [tu wydaje z siebie żenujące kyuu;p]. Podsumowując wiedz, ze mi się podobało i się stęskniłam;) Pozdrawiam i mam nadzieję, że szybko wrzucisz kolejny [taniec-ze-smiercia].
@Piegowata: Mam nadzieję, że niedługo się do mnie odezwiesz. To JUŻ dwa dni bez naszych rozmów na gg i naprawdę tęsknie. Chyba za chwilę ci smsa jakiegoś wysmaruje, bo nie wytrzymam, no.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za twój ciepły komentarz. Po nich od razu mi się robi cieplej na serduchu i czuję powera do dalszej pracy.
Fabuła paradoksu nie będzie odkrywcza, ba!, nawet mam już zakończenie w głowie, które będzie tak zaskakujące, że ja nie mogę :D
@Hanekawa: Córka marnotrawna wróciła na swój dziecko, bo było jej cholernie żal rozstawać się akurat z tym blogiem, które było jej debiutanckim ficzkiem. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ty również wróciłaś, czytasz i w ogóle jesteś. Dziękuję. ;*
Zawsze uważam, że mam strasznie sztywny styl, którego wszyscy mają dość po paru rozdziałach i zazdroszczę osobom, które mogą się pochwalić luźnym warsztatem, ale miło słyszeć, że komuś się podoba i jeszcze nie zmęczył. ;)
Yeah, wreszcie pojawiły się jakieś elementy slashu. Można powiedzieć, że Matt się postarał w tym rozdziale. ^^
Jacie, uwielbiam death note, a to jest geeenniiialne ;]
OdpowiedzUsuńhttp://mirabelle.blog4u.pl/
Nie o to chodzi, że nie chce się przywiązać :p
OdpowiedzUsuńTaiga jest ciota i go nie rozumiem i ciezko mi się go trawi
O to też nie:p po prostu musi pozałatwiać swoje sprawy, albo pozwolić by one pozałatwiały jego.
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem, raczej Taiga tu wyszedł z kanonu i staną obok
Gdybym w kolejnym wyjaśniła co się dzieje to by oznaczało, że zaczynam tworzyć fabułę,a ja nie lubie fabuły :D
OdpowiedzUsuńOk, możesz go lubić, chociaż Ty jedna pozostań po jego stronie ;)
Wersja "nigdy" wydaje się być ciekawsza ;P
OdpowiedzUsuńmuahahahahaha miłości, no Ok, zawsze myślałam, że seksom i lodówce ^^
No weź, ja tylko rozwijam Twoją wyobraźnię, możesz sobie myśleć co chcesz, czyż to nie przyjemne?
OdpowiedzUsuńKogo? 0.0
Ok, następnym razem lodówka będzie w tle seksów, proszę bardzo.
OdpowiedzUsuńAle ja nie mam żadnej wersji 0.0
No, powiem szczerze. Zabierałam się za rozdział kilka razy, ale... Błagam, przyciemnij czcionkę chociaż o kilka tonów. Oczy bolą mnie od samego patrzenia na nią i wytężania wzroku.
OdpowiedzUsuńIm więcej czytam Twoich dziełek, tym więcej zmian widzę :). Rozdział nie był nudny, ale z całą pewnością potrzebny i jednak zapełniony jakimiś informacjami. Bardzo podobają mi się Twoje porównania i przenośnie dotyczące uczuć. Jak, na przykład, ten akapit.
"Mello nie potrafił określić, kiedy konkretnie Matt zadominował jego życiem, ukradł sen i zabił wszystkie uczucia, które były definiowane jako ludzkie. Ale to zrobił — szybko i gwałtownie — był jak porywisty nurt rzeki, który zabierał wszystko, co spotkał na swojej drodze, nie licząc się z konsekwencjami."
Mój ulubiony z całego rozdziału <3.
Wśród rażącej me oczy bieli dopatrzyłam się kilku literówek, ale mniejsza.
Ciekawie opisałaś przybycie Matta do WH. Straaasznie lubię fakt, że pochodzi on z Rosji i zawsze na każdą wzmiankę cieszę się jak głupia xD.
No cóż, mam przeczucie, że ten rozdział był wstępem do jakiejś większej akcji. A że naładowany emocjami i wspomnieniami to bardzo dobrze :3.